.
|
W duchu Ewangelii
Z Maciejem ZIĘBĄ OP rozmawia Paweł KRUPA
OP
Maciej ZIĘBA OP - urodzony w 1954 we
Wrocławiu. Tam, w roku 1978 ukończył Wydział Fizyki i do 1980
pracował na uczelni. Po "wybuchu" Solidarności zostaje
doradcą regionu oraz redaktorem "Tygodnika Solidarność"
w Warszawie. W sierpniu 1981 przyjmuje habit w Zakonie Braci
Kaznodziejów (dominikanie). Święcenia kapłańskie otrzymał w
roku 1987. W latach 1987-1990 kilkakrotnie wyjeżdża na stypendia
naukowe do Niemiec i USA. W roku 1990 obejmuje stanowisko dyrektora
Wydawnictwa "W drodze", którą to funkcję pełni do
początku 1995 roku. Napisał: "Bialo-czarne zapiski"
(1987); "Kapitalizm i chrześcijaństwo" (wraz z M.
Novakiem i P. Newhausem - 1993); "O Polsce, kapitalizmie i
kontemplacji - zapiski z kruchty" (1995), oraz liczne
felietony i artykuły.
- W roku 1978 ukończyłeś studia i w tym samym
roku na Stolicy Piotrowej zasiadł polski kardynał. Domyślam się,
że dla młodego człowieka zaangażowanego religijnie i społecznie
była to wielka radość. Jaka jednak dzieli Cię droga od tamtego
radosnego wydarzenia do studiów nad nauczaniem społecznym Papieża,
które prowadzisz od lat?
- Kardynał Wojtyła - bardziej jego sposób mówienia o Kościele,
o problemach społecznych, niż poglądy filozoficzne, które mniej
interesowały "dorastającego" fizyka - był moją młodzieńczą
fascynacją. Zwłaszcza jego świadectwo zaangażowania w sprawy
społeczne. Była w tym jakaś pociągająca głębia i unikanie
popadania w skrajności: był daleki od politykierstwa, i równie
daleki od odcinania się od aktualnych problemów Polski.
Gdy dokonał się jego wybór, byłem gdzieś w leśnej głuszy, więc
moją radość mogłem skondensować, przemodlić. Później w
ankiecie "Więzi" napisałem, że my ludzie małej wiary
mamy teraz przynajmniej ten luksus, że wiemy, iż ten Papież będzie
na pewno papieżem wybitnym. Redakcja, trochę bojąc się
przesady, a trochę traktując mnie jako młodego entuzjastę,
poprawiła słowo "wybitnym" na "bardzo
dobrym". Dziś się tego wstydzą. W tym samym tekście jednak
zastanawiałem się, czy potrafimy ten pontyfikat twórczo
wykorzystać, czy też przejdziemy obok niego zupełnie obojętnie.
Chciałem pokazać, że jest on również dla nas pewnym
zadaniem.
I dziś muszę powiedzieć, że jestem dość pesymistyczny. Uważam,
że wielkie idee Papieża, wielkie szansę tego pontyfikatu zostały
w polskim Kościele za mało, stanowczo za mało podjęte.
- Stąd właśnie czerpie źródło Twój zapał w pracy nad myślą
Jana Pawła II, nad jej propagowaniem?
- Tak. Choć chcę tu szczególnie podkreślić zakonny wymiar tej
działalności. Dominikanie mieli zawsze za zadanie służyć Kościołowi
przez bycie swego rodzaju "zapleczem intelektualnym"
Magisterium. Jeśli więc dziś studiuję Papieża i umożliwiam
jego poznanie innym, to robię to bardziej jako dominikanin, niż
jako Polak.
Moje magisterium i licencjat z teologii, ponad setka artykułów
prasowych, liczne seminaria poświęcone nauce społecznej Kościoła
- to wszystko czerpie i obraca się wokół nauczania Jana Pawła
II. Teraz myślę o założeniu instytutu naukowego, który zająłby
się na poważnie i systematycznie propagowaniem tego nauczania.
Musimy to robić, by nie zmarnować kapitału, który został nam
dany. Historia wystawi z tego srogi rachunek, może szczególnie
nam Polakom. Nie wolno nam zapomnieć, że istnieje też grzech
przez zaniechanie i jeżeli dotąd zrobiliśmy tak mało, to
powinniśmy się po prostu nawrócić.
- Mówimy o nauczaniu społecznym Kościoła. Ale co kryje się
za tym określeniem? Czy jesteśmy tu w dziedzinie socjologii i
ekonomii, czy też bardziej w dziedzinie teologii? Czy chodzi o
tworzenie "katolickiego" systemu ekonomiczno-politycznego
- czegoś w rodzaju "trzeciej drogi", czy o ocenę wartościującą
systemów już istniejących, czy może tylko o refleksję
teologiczną nad życiem człowieka w społeczności?
- Papież to dość jasno określił w "Solicitudo rei
socialis", mówiąc, że nauka społeczna Kościoła jest
dziedziną teologii moralnej i ma za zadanie ukierunkować postępowanie
chrześcijańskie w wymiarze społecznym. Jest to więc część
teologii. Nie jest to propozycja jakiegoś idealnego, optymalnego
ustroju, jak myślą niektórzy - jakaś utopia katolicka. Papież
podkreśla wyraźnie, że my chrześcijanie nie wierzymy w
budowanie utopii. Budowanie idealnego państwa na ziemi musi kończyć
się obozami koncentracyjnymi. I mimo że utopijne myślenie
inspirowało wielu chrześcijan od setek lat (choćby Tommaso
Campanella), to Papież kładzie mu tamę w sposób
jednoznaczny.
Nauka społeczna ma w Kościele jakby trzy poziomy. Pierwszy, to
poziom podstawowych zasad: na przykład solidarności, pomocniczości
i dobra wspólnego. Drugi, to poziom znajomości nauk szczegółowych:
trzeba znać historię, politologię, geografię, ekonomię,
demografię. I dopiero wtedy można to skonkretyzować w hic et
nunc. Na przykład problem bezrobocia w Polsce inaczej się
przedstawiał przed rokiem 1989, inaczej dzisiaj, a i dziś inaczej
wygląda w Polsce i inaczej w byłej NRD. Trzeba umieć dostrzec te
różne uwarunkowania. I temu właśnie, jak ukierunkować chrześcijańskie
działanie w sferze społecznej, żeby ono nie było nie tylko
nieuczciwe ale i sentymentalne, naiwne, błędne (bo można robić
głupstwa z niewiedzy, ale także przez nadużycia systemowe), ma służyć
nauka społeczna Kościoła. Abyśmy umieli postępować mądrze i
w duchu Ewangelii.
- Czy Jan Paweł II wnosi do tej dziedziny coś swoistego?
- Nowością, jaką zawdzięczamy Papieżowi, choć oczywiście,
jak nigdy w chrześcijaństwie nie jest to odmienność radykalna i
zupełnie oryginalna, jest metodyczne przypominanie nam o istnieniu
(jak sobie to żartobliwie nazwałem) "homometru". Tak
jak mamy termometr, amperometr, tak mamy i homometr. Ten ostatni
mierzy człowieka. Ten Papież szczególnie skoncentrował myśl
społeczną Kościoła wokół koncepcji człowieka. I dzięki temu
ta myśl nabrała ogromnego rozmachu. Obojętnie jak będzie nazywał
się ustrój: kapitalizm, socjalizm, czy jakikolwiek inny -izm, my
pytamy jakiego rodzaju człowieka, jakie jego możliwości i cechy
on preferuje, a jakie blokuje. Czy rozwija on ludzką twórczość,
czy pilnuje wspólnotowego wymiaru człowieka, czy wspiera ludzką
rozumność, czy szanuje ludzką wolność. Czy nie redukuje
ludzkiej wolności tylko do wymiarów ekonomicznych, albo czy nie
traktuje jej wyłącznie w jakiś tylko przyzwalający sposób,
permisywnie, zapominając o wartościach. I tak przy pomocy
homometru możemy "zmierzyć" każdy ustrój nie bojąc
się specjalnie jego przeszłości, ani terminów, ani oskarżeń.
Jeżeli widać, że jest on kompatybilny z antropologią chrześcijańską,
jeżeli preferuje te podstawowe wartości, które w człowieku jako
obrazie Bożym zostały zdeponowane i jeżeli nie deformuje jakichś
istotnych jego wymiarów, to jest to niezły ustrój. I Kościół
będzie mówił, że w tym ustroju chrześcijanin może się odnaleźć,
może się rozwijać i działać. A czasami powie - "nie ten
gorset zbyt ogranicza i uciska", na przykład usuwając cały
wymiar wspólnotowy, a preferując wyłącznie jednostkę. Ten
homometr, to właśnie "wynalazek" Papieża. Ktoś nazwał
to bardziej uczenie, mówiąc, że Papież posługuje się
"antropocentryzmem metodologicznym". Niezależnie od
nazwy uważam, że jest to dobry klucz do nauczania Papieża. Tu
widać jego solidne przygotowanie filozoficzne, które wzięło się
z poszukiwania odpowiedzi na marksizm. Wojtyła wiedział, że w
tym starciu musi mieć głęboko przemyślaną koncepcję osoby
ludzkiej. Stworzył konstrukcję solidną i nowoczesną zarazem.
Ona też przeniknęła nauczanie Kościoła za jego pontyfikatu.
Daje to również temu nauczaniu potężny rozmach i otwartość.
- Czy mógłbyś po tym wstępie metodologicznym nakreślić
główne kierunki, w których zmierza myśl Ojca Świętego?
- Tego się prawie nie da powiedzieć. Tym co zauważają u Papieża
wszyscy, począwszy od jego gorących zwolenników, aż do najzaciętszych
adwersarzy, jest jego ogromna wszechstronność. Więc mówienie,
co Papieża interesuje bardziej, a co mniej jest niezwykle trudne.
Z pewnością ostatnio na pierwsze miejsce wysunął się
ekumenizm. Papież jednak patrzy na rzeczywistość inaczej niż
współczesne media, co powoduje iż kolejni komentatorzy
kompletnie się w tym gubią. Już mieliśmy jakąś etykietkę, że
Papież konserwatywny, że obciążony tradycją, ale z drugiej
strony bardzo postępowy, odkrywczy, nowatorski, raz autorytarny, a
raz otwarty - pogubienie jest wielkie. Natomiast klucz jest prosty
i tego jakby nie mogą zrozumieć, że Papież żyje w
czasoprzestrzeni teologicznej i czyta świat przez Ewangelię.
Klasycznym tego przykładem może być jego kazanie z Gniezna z
1979 roku. To był drugi dzień pielgrzymki do Polski. Papież widząc
transparent w języku czeskim "Pamatuj otce na sve ceske
deti", mówi o świętym Wojciechu, o tym że jako papież
"stąd" nie może nie odpowiedzieć na to wołanie; mówi
także o Litwie. Mówi o swoim przekonaniu, że Duch Święty
chce by on przemówił w imieniu tych wszystkich zapomnianych narodów.
Bądźmy szczerzy - kto wtedy myślał o Litwie?! Przecież to była
Europa jakiejś pragmatycznej stabilności, Europa przecięta przez
mur berliński, pola minowe, rakiety KGB. Europa Giscarda, Schmidta,
Caucescu, Honneckera, Cartera. Jałta była aksjomatem polityki, a
tu nagle Papież ignoruje Jałtę. Mówi ściśle o polityce, ale językiem
od polityki jak najdalszym. Dlaczego? Bo dla niego kategorią jest
dziedzictwo świętego Wojciecha, a nie Husak, czy 68 rok. Bo dla
niego ważne jest, że to Duch Święty chce by wołał "wołaniem
wielkim", a tym zapomnianym mówi: czuwam. W świecie trwają
narady, tajemne pertraktacje, wszyscy się boją, bo dla nich Jałta
jest kamieniem węgielnym układu. Dla Papieża Jałta jest mało
ważna, bo nie jest kategorią teologiczną. A święty Wojciech
jest! Jeśli tak się będzie patrzeć na działalność Jana Pawła
II, można zobaczyć o wiele więcej. Jeżeli będziemy oglądać
go i opisywać tylko w kategoriach politycznych tamtej epoki układu
Start, czy watykańskiej Ostpolitik, to nie będzie on,
mimo, że opiszemy pewne jego działania. Obraz zostanie niesłychanie
spłycony.
- Pozwól, że powrócę do nauki społecznej. Na jakie cechy
charakterystyczne, oprócz wspomnianego wyżej "homometru",
wskazałbyś w nauczaniu papieskim w tej dziedzinie.
- Żaden z poprzednich papieży, choć spotykamy u nich takie
elementy, nie podjął tak ostro i jednoznacznie kwestii ubogich i
to nie tylko w Trzecim Świecie. Stąd niektórzy uważają go za
bardzo postępowego. Myślę, że w bardzo ortodoksyjnym sensie można
Papieża nazwać teologiem wyzwolenia. W takim znaczeniu, iż uważa
on, że świat powinien się pochylić nad ubogimi, zatroszczyć się
o nich i zmienić swoje struktury. Że istnieją struktury
grzeszne, które pozwalają na drastyczne rozwarstwienie społeczne,
na głodowanie tysięcy ludzi obok latyfundiów leżących odłogiem.
Wobec wołającej o pomstę do nieba niesprawiedliwości Kościół
musi reagować zdecydowanie.
Z drugiej strony Papież wymyka się etykietce
"rewolucjonisty", gdy w "Centesimus annus"
umieszcza pochwałę nowoczesnej gospodarki wolnorynkowej. Odchodzi
w niej również od modelu Kościoła jako biernego świadka,
nauczając, że w świecie wolnego rynku chrześcijanin może
realizować swoje powołanie. Pokazuje, że źródłem nędzy w świecie
jest nie tyle nadmiar kapitalizmu, co jego brak. Gdy Papież,
daleki od jakiejkolwiek ideologii mówi, że dawniej źródłem
bogactwa była ziemia, potem kapitał, a dziś jest człowiek z
jego umiejętnościami, to zbliża się bardzo do idei nowoczesnego
kapitalizmu. Wychodzi też poza pewne pokutujące wciąż w Europie
schematy.
Nie chcę bezkrytycznie chwalić japońskiego kapitalizmu, ale
pozwolę sobie na pewien przykład, który dobrze ilustruje powyższą
tezę Papieża. Weźmy Japonię i Brazylię sprzed stu lat. Z
jednej strony mały kraik na wulkanicznych wyspach, pozbawiony
bogactw naturalnych, ograniczony przez archaiczny system władzy. Z
drugiej kraj posiadający wszelkie bogactwa naturalne, świetne
warunki klimatyczne, tanią siłę roboczą.
Po stu latach widzimy różnicę. Brazylia nadal posiada bogactwa
naturalne, bujną przyrodę i potencjał ludzki, ten ostatni jednak
zupełnie unieruchomiony. Japończycy nie posiadając tego
wszystkiego, nie posiadając kolonii i przegrywając kolejne wojny
umieli wykorzystać ludzką pracowitość, twórczość,
zorganizowaną współpracę. To one stały się jej szansą.
Oczywiście nie obyło się bez ofiar, koszty społeczne były
ogromne, ale chodzi mi o to, że sam system jest jakościowo inny.
Pozycja chłopa trzysta lat przed Chrystusem i 1700 lat po
Chrystusie nie zmieniła się radykalnie: zawsze była bieda i lęk
przed przednówkiem. Sytuacja chłopa w ostatnich dwustu latach
zmieniła się radykalnie. Różnica jest jakościowa. I Papież ją
dostrzegł i opisał. Pokazując zagrożenia, ale i szanse.
Od wieków istnieje negatywne nastawienie Kościoła do zysku.
Lichwa, pieniądz, który rodzi pieniądz, były symbolem zła i
niesprawiedliwości. Papież jednak w "Centesimus annus"
mówi, że Kościół dostrzega pozytywną rolę zysku, jeśli to
nie jest jedyny miernik wartości przedsiębiorstwa. A tymczasem
pojawiają się artykuły, czy książki o nauce społecznej Kościoła,
gdzie ta encyklika jest zupełnie niezauważona, czy wręcz z
rozmysłem ignorowana. Cytuje się encykliki z XIX wieku. Znam
publikacje, gdzie na 50 do 70 cytatów z papieży - w tym Jana Pawła
II - ani razu nie ma odniesienia do "Centesimus annus".
Niewątpliwie rysem charakterystycznym papieskiego nauczania jest
też poparcie dla demokracji. I to w dwóch wymiarach. Po pierwsze
dawniej papieże uważali, że państwo to jest societas
perfecta. I chyba dopiero doświadczenie Karola Wojtyły, jako
Papieża przychodzącego z państwa o ustroju totalitarnym pokazało,
że państwo, które ma prowadzić do dobra wspólnego i budować,
może być też oprawcą. Papież pisze również - i to też nowość
w katolickiej nauce społecznej - że państwu opiekuńczemu grożą
nadużycia w postaci swoistego wydzierania praw obywatelom w imię
ich dobra. Takie wyraźne poparcie dla demokracji budzi u niektórych
katolików lęk. I oczywiście Papież silnie ją wspierając
przypomina, że demokracja musi być zakorzeniona w wartościach, a
nie być takim samograjem, który o wszystkim decyduje.
Kapitalne jest w papieskiej krytyce socjalizmu stwierdzenie, które
nawiązuje do tego, co już zostało powiedziane, a mianowicie, że
podstawowym jego błędem jest nie tyle nacjonalizacja, centralnie
sterowana gospodarka, rola przewodnia klasy robotniczej czy coś
podobnego, które to cechy skądinąd były okropne, co sami wiemy.
Podstawowy błąd socjalizmu był jednak błędem antropologicznym,
socjalizm źle rozpoznał człowieka. I przy najlepszych intencjach
musiało to owocować złą ekonomią, złą gospodarką, złą
polityką. On zbyt zdepersonalizował człowieka, zbyt utożsamił
go z trybikiem w społecznej maszynie. Pozbawił go odpowiedzialności
i możliwości świadomej decyzji. Cała reszta jest już tylko
pochodną.
Już ta wyliczanka, pokazuje chyba dobrze serię nowych, inspirujących
i świeżych pomysłów Papieża, które włączył on w
Magisterium Kościoła.
- Jak oceniane są te pomysły Papieża na świecie?
- W tym świecie, który ciągłe się atomizuje, w którym
każdy ma swoją prawdę, w którym kultury coraz bardziej zamykają
się w rodzaj nieprzenikających się monad (kultura męska nie
zrozumie kobiecej, kultura "czarna" nie zrozumie
"białej" itp.); w świecie, gdzie od Kartezjusza nastąpiła
parcelacja filozofii, doświadczenia ludzkiego - Papież próbuje
budować jedność. Oczywiście w wielości i nie anachronicznie, o
co się go podejrzewa, bo włącza w swoje myślenie nowoczesną
naukę i filozofię. Jego ekumenizm jest też częścią tego
scalania. W myśleniu o ekumenizmie dla Papieża perspektywą jest
tysiąclecie i to nie jest tylko jakaś mglista idea, on to umie
zamienić na konkretny program. Ten rozmach jest fascynujący.
Otóż w tym świecie, który żyje jatką jednodniówką, gazetą,
jakąś powierzchowną pianką, rozmach papieskiej wizji jest nie
do dostrzeżenia, lub raczej bardzo długo był nie do dostrzeżenia.
Stąd, choć dziś sytuacja nieco się zmienia, to był jednak
okres, że Papież stał sam przeciw światu, on jeden wytrzymywał
nieustanne ataki. On jeden podtrzymywał opinię, że na przykład
walka z aborcją nie jest wyłącznie kwestią konserwatywnej wrogości
katolicyzmu wobec seksu i wolności ludzkiej. Za co wciąż
powtarzano: konserwatywny, mężczyzna, Polak, ksiądz,
dogmatyczny, autorytarny, bezduszny... Wytrzymał wiele lat oskarżeń!
I dziś powoli można dostrzec zmianę. Zauważono, że rzeczy nie
są takie proste i że Papież w swojej argumentacji ukazuje realne
zagrożenia oraz problemy.
Najgorszy okres to były lata po upadku komunizmu. O ile wcześniej
mimo krytyk, zachowywano zawsze kilka pozytywów, to po 89 roku ton
był jednoznaczny: Papież zrobił swoje, Papież może odejść.
Pokazywano Papieża jako człowieka, który przeżył swój czas,
który nie ma już pomysłu «na jutro». Gdy dziś ogląda
się ostatnie lata: parę wielkich encyklik, parę wielkich podróży,
Katechizm i "Przekroczyć próg nadziei", to widać jak
bardzo się pomylono. I następuje w mediach światowych pewna
zmiana tonu. I pytają się samych siebie, skąd brała się ta
nagonka i przekłamania.
Ciekawa jest na przykład reakcja mediów amerykańskich. W
"Los Angeles Times" czytałem serię ogromnych artykułów
Davida Shawa - dziennikarza żydowskiego pochodzenia, których tezą
podstawową jest, że media światowe straciły największą
historię XX wieku - historię Karola Wojtyły. I analizuje
dlaczego tak się stało; skąd takie głupoty wypisywano o
dokumentach papieskich; dlaczego nie było to zgodne ze stanem
faktycznym.
Wytrzymanie tego okresu świadczy o potężnej sile ducha, ale
musimy być świadomi, że Papież przeżył chwile straszliwej
samotności. Dziś z uporem kotynuuje swoje dzieło scalania - świadectwem
niech będzie Katechizm Kościoła Katolickiego, scalający doświadczenie
Kościoła, ekumenizm, scalający doświadczenie chrześcijaństwa,
"Przekroczyć próg nadziei", w którym Papież próbuje
scalić rozparcelowaną kulturę i filozofię na bazie metafizyki
to pewna, ale ubogaconej Ricoeurem, Husserlem, Whiteheadem,
filozofami dialogu, a więc z dużym udziałem myśli XX-wiecznej.
- Z perspektywy światowej przejdźmy do naszego
polskiego hic et nunc. Powiedziałeś na początku, że
przegapiamy w Polsce wyzwanie, jakim jest ten pontyfikat, skądinąd
wiem, że w Krakowie powstaje pod Twoim kierunkiem Instytut Tertio
Millennio inspirowany nauczaniem Papieża. Co zatem szczególnie
istotnego przegapiamy i które z idei Papieża chciałbyś przez
działanie tego Instytutu wprowadzić w polską świadomość?
- Jest tych rzeczy oczywiście bardzo dużo, stąd ja
zdecydowałem się na "Tertio millennio adveniente", bo
taki tytuł nosi list pasterski o przygotowaniach do roku 2000.
Wydaje mi się, że rzeczą charakterystyczną dla polskiego społeczeństwa
jest pewna dezinformacja i pogubienie. Jesteśmy ciągle w trakcie
głębokiej rewolucji, ekonomicznej, politycznej i kulturowej. Nie
można tego przeżyć bezboleśnie, nieunikniony jest moment
przetapiania się w tyglu, a więc i podejrzeń, oskarżeń,
niepewności, nerwicy społecznej itd. To zrozumiałe, że tak
jest, choć oczywiście bardzo smutne. Brakuje nam dziś jakiejś
wizji, kierunku, dokąd zmierzamy. Dotyczy to również Kościoła,
który jest wtopiony w społeczeństwo, który jest "w" i
"z" narodem, a nie obok. I w tym dokumencie Papieża
otrzymujemy klarowny i mądry program działania, i warto go podjąć.
Ale nie widzę symptomów tego podejmowania. Minął rok od
ukazania się tego listu. Tam jest napisane, że lokalne Kościoły
winny tworzyć grupy przygotowujące obchody dwutysiąclecia.
Chodzi właśnie o lokalny wymiar tych przygotowań, o adaptację
idei Jana Pawła II, bo Papież nie chce jakiegoś centralizmu, czy
"urawniłowki". Nie wiem jak w innych episkopatach, czy
krajach, ale u nas reakcja jest znikoma. Przeglądam prasę
katolicką dość uważnie - oczywiście mogłem coś przeoczyć -
ale oprócz artykułów ściśle informacyjnych znalazłem tylko
dwanaście artykułów analizujących "Tertio millennio
adveniente": jeden napisał ojciec Kłoczowski OP, jeden ksiądz
[kardynał] Nagy i dziesięć ja.
Wobec tego postanowiłem coś konkretnego zrobić. Ten instytut to
będzie małe przedsięwzięcie, bo nie mamy możliwości, również
finansowych, na nic większego, ale przez konferencje, sesje,
artykuły, książki, będzie on promować myśl papieską.
Programem pierwszych dwóch lat jest - wedle Jana Pawła II -
gruntowny rachunek sumienia Kościoła. Po pierwsze z grzechu
przeciwko ekumenizmowi, po drugie z grzechu nietolerancji. Papież
prosi też, abyśmy zastanowili się nad naszym niewiernym świadectwem
- jak my odpowiadamy za sekularyzację świata; na ile odpowiadamy
za nierówności społeczne, oraz jak wprowadzamy w życie Sobór
Watykański II. I oczywiście nie chodzi tu o drapanie ran, ale o
zastanowienie się, co z tego rachunku sumienia wynika na przyszłość.
Chodzi o to, by odczytać go w duchu teologicznym, aby inspirował
nas do przyszłych działań. Natomiast trzy pozostałe lata mają
charakter trynitarny, bardziej duchowy, ukierunkowany na przeżywanie
tajemnicy Osób Boskich, Kościoła, Maryi oraz budowanie jedności
chrześcijan.
To jest po prostu plan pracy i to plan pełen rozmachu. Wydaje mi
się, że w naszym pogubionym świecie nie skorzystanie z tej
szansy, zignorowanie jej, to po prostu grzech. Im bardziej czytam
Papieża, tym bardziej zachwycam się tą perspektywą, ale też
niemal fizycznie odczuwam ból, że za mało to podejmujemy jako Kościół,
lub tym bardziej, że Papież złożył ofiarę z wielu lat oskarżeń
niedoceniania, postponowania, agresji, przekłamań. Już samo to
wzywa nas do odpowiedzi.
- Wielu ludzi skarży się, że teksty Papieża są
niełatwe do czytania, napisane hermetycznym językiem. Pozwól więc,
że na koniec zapytam, czy jest jakiś sposób na teksty Papieża?
A może właśnie owe letnie i zimowe seminaria, które
organizujesz ze studentami z Polski i USA są jakąś
propozycją metody?
- […]
Jasne, że Jan Paweł II nie pisze łatwo. Nie zapominajmy, że encyklika
jest pisana do całego Kościoła, że Papież musi się
zabezpieczyć przed wąskimi interpretacjami, więc tekst musi być
wyważony, musi mieć odniesienia do historii i Biblii. Czasem, na
tego rodzaju utyskiwania nad tekstami Papieża, odpowiadam żartem,
że one są nie tylko proste, lecz wręcz fascynujące, ale dopiero
podczas... ich siódmego czytania. Wiadomo jednak, że przeciętny
człowiek, który pracuje, który nie ma przygotowania
teologicznego ani za dużo czasu, nie będzie wertował papieskich
dokumentów po siedem razy. […] Wobec tego obowiązkiem naszych teologów i filozofów
jest te dokumenty przełożyć na język konkretu - na życie
parafii, na katechezę, na jakąś grupę dyskusyjną, na książki.
A zatem główna odpowiedzialność spoczywa na owej warstwie
"pośredniczącej", bo bez jej pracy Kościół nie będzie
w stanie podjąć papieskich wezwań. Więc jeżeli wysuwam jakieś
zarzuty czy żale, to głównie po to, byśmy się wzięli do
pracy.
Prezentowany tekst ukazał się w ,,Naszej
Rodzinie” - 11 (614) 1995, s. 11-14.
|

Na zdjęciu:
Maciej Zięba OP
i Jan Paweł II
(Watykan
1995)
Fot. Arturo Mari
|